poniedziałek, 25 kwietnia 2011

superekstrahiper zdrowe!

Całkiem przypadkiem byłam ostatnio w Castoramie i oczywiście od razu zapomniałam po co tam weszłam, bo od razu pognało mnie do działu ogrodniczego. Nie to, żebym miała jakieś sprecyzowane plany ogrodowe, ale a nóż, widelec znalazłabym jakieś cudowne zioła w dobrej cenie do mojej małej parapetowej hodowli... Nie doszłam nawet do roślin bo zatonęłam w nasionach przeróżnych wspaniałych warzyw i ziół. I wszystko spoko, jakoś bym to przewalczyła, ale zobaczyłam całą gamę nasion na kiełki. I popłynęłam, a jak! Rzodkiew, rzodkiewka, brokuł, kapusta czerwona, lucerna, słonecznik... A potem idę do kasy i czytam instrukcję, no i jakoś mi tak chory entuzjazm przeszedł na myśl o tych słojach, wlewaniu, wylewaniu, przelewaniu, jakieś druciane wieczka itd. A potem przypomniałam sobie, że widziałam kiedyś u koleżanki takie fantastyczne pudełko do hodowli kiełków. W tył zwrot, i niczym Korzeniowski niby tylko idąc, baaaardzo szybko znalazłam się znów koło półki z kiełkami. "Żeby tam było, żeby tam było, są kiełki to i pudełko musi być". JEST! 29 zł, za trzy pięterka własnej hodowli  :) 29 zł i tyle szczęścia! Po trzech, czterech dniach zbiory rzodkwi i lucerny, którą tak namiętnie garnirują dania w restauracjach. A troszkę dłużej czerwona kapusta (ma piękne fioletowe kiełki). Polecam, dużo radochy, a potrzeba tylko nasion i wody :)





poniedziałek, 18 kwietnia 2011

prowiancik na całodzienne zajęcia






gnocchi, kopytka, jak kto woli

Oj słoiczek trochę zaniedbany, ale w tym tygodniu już się poprawię. Z resztą ciężko by było nadawać z działki nad Zegrzem, pozbawionej w większości zwykłego zasięgu w telefonie, o internecie już nie wspominając. Materiału jednak co nie miara, czeka tylko, żeby go opublikować, np. takie parmezanowe, przedweekendowe gnocchi vel kopytka. Różnica między naszymi poczciwymi kopytkami a włoskimi gnocchi jest naprawdę niewielka, nasze kopytka mają po prostu więcej mąki i są przez to twardsze i jędrniejsze. Włoskie gnocchi są delikatniejsze, bardziej ziemniaczane. U mnie w domu, mama zawsze robiła kopytka drugiego dnia po tym, jak tata obrał za dużo ziemniaków na obiad. A że tata prawie zawsze obierał za dużo, toteż kopytka zdarzały się częściej niż od święta. Przy ostatniej wizycie u mamy, zobaczyłam pokaźną ilość ugotowanych ziemniaków "z wczoraj", więc oczywiście je sobie wzięłam na poczet instytucji jaką jest "jedzenie od mamy, pakowane na wynos". Nie będę oszukiwać, że mam dokładny przepis na gnocchi, bo zawsze robię je na oko. Do ugniecionych ziemniaków "z wczoraj" (kopytka ze świeżo ugotowanych nie są takie smaczne) dodaję jedno jajko, sól, pieprz i mąkę, aż uzyskam konsystencję miękkiego ciasta, które już nie klei się do rąk. Podeślę jednak dobry przepis (proporcje) z dodatkiem mojej małej modyfikacji :)

pierwszego dnia z porami i polędwiczką



na drugi dzień z masłem szałwiowym


gnocchi parmezanowe z porami w śmietanie grzybowej:
- 1 kg gotowanych ziemniaków ugotowanych poprzedniego dnia
- 120 g mąki
- duża garść startego parmezanu
- jajko
- świeżo mielony pieprz
- sól

Ziemniaki ugnieść na puree, dodać jajko, mąkę, parmezan, pieprz i sól. Wyrabiamy ciasto, jeśli lepi się do rąk, dosypujemy troszkę mąki. Formujemy kulkę z ciasta, następnie na blacie wysypanym mąką rolujemy wałek grubości dużego kciuka, dłońmi z rozpostartymi palcami. Następnie lekko spłaszczamy wałek dwoma palcami. Odkrawamy na ukos kopytka, możemy też zrobić wgniecenie widelcem na środku tak, aby lepiej nabierało sosu. Wrzucamy partiami do osolonego wrzątku i gotujemy minutę po wypłynięciu kopytek na powierzchnię wody. Podajemy z ulubionym sosem. 

czwartek, 14 kwietnia 2011

jeszcze raz urodziny

Wpadła do mnie wczoraj Izoldka, która tak jak ja, całkiem niedawno obchodziła swoje urodziny. Ponieważ nie mogłyśmy razem świętować naszych świąt, wczoraj z lekka to sobie odbiłyśmy. Była wymiana prezencików, wino, nalewka, opychanie się truskawkami z cukrem waniliowym, kiełbasą, koreczkami i hinduską zupą z pieczonych warzyw. Aż dziw, że nie pochorowałyśmy się po takiej mieszance. To pewnie zasługa nalewki z pigwy, która ma lecznicze właściwości ;) I to pewnie przez nią Izka zapomniała prezentu. No więc czeka sobie na parapecie i wygląda tak...





słoiczek:

- opakowanie sera feta (pełnotłusta)
- suszone pomidory
- czarne oliwki
- po szczypcie suszonego oregano, bazylii i tymianku
- 2 suszone papryczki chilli
- 2 liście laurowe
- oliwa z oliwek

Fetę łamiemy na kawałki i obtaczamy lekko w mieszance ziół. Na dnie słoiczka układamy suszone pomidory, kilka oliwek, kawałki fety, jeszcze raz oliwki i suszone pomidory. Po bokach wkładamy liście laurowe i papryczki chilli. Na końcu zalewamy oliwą i szczelnie zamykamy.

wtorek, 12 kwietnia 2011

ale tylko w domu


Dla niektórych to nic wielkiego, dla mnie to istna rozpusta. Ja niestety się kontroluję. I choć jestem totalnie pro-slowfood'owa i zazwyczaj tępię amerykańskie żywnośmieci, to jednak taki smakowity hamburgerek czasem złamie moją silną wolę. Jeśli coś powstrzyma mnie wtedy przed pożarciem whoopera, to robię go po prostu w domu. Ja osobiście lubię, gdy jest na bazie jakiejś dobrej jakości bułki pszennej, ale mam w domu kogoś, kto niestety uwielbia sztuczne waciane buły do hambuksów. Zostałam przeforsowana na takowe, więc zdjęcie nie przedstawia moim zdaniem istnego dzieła sztuki. No, ale hamburger dał radę. Mmmmmm...





hamburger zdrowszy bo domowy:

- dobrej jakości mielona wołowina
- łyżeczka masła
-pieprz
- bułka pszenna
- ser topiony w plasterkach
- sałata lodowa
- rukola
- pomidor
- czerwona cebula
- ketchup mcdonald's
- majonez 


Mięso doprawiamy pieprzem i solą, formujemy na kotlety i smażymy na oliwie lub oleju. Pod koniec smażenia dodajemy łyżeczkę masła, aby się przyrumieniło i zyskało orzechowy smak. Bułkę podpiekamy w piekarniku z plasterkiem sera. Po wyjęciu z piekarnika smarujemy ser ketchupem, kładziemy po kolei sałatę, rukolę, kotleta, pomidory i cebulkę. Drugę połówkę smarujemy dobrym majonezem i składamy hamburgera. Wbijamy zęby w kanapkę ;)


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

urodzinowy weekend

Jeeeeejku, ale mnie tu długo nie było. No, ale musiałam odświętować co moje. Oczywiście nie mogłam sobie odmówić niedzielnej, wietnamskiej zupy ze smażoną wołowiną i orzeszkami. Potem spacer ze znajomymi, jeszcze wycieczka rowerowa na czerniaków (taka gdzie w białym koszyku jest termos z herbatą i czekolada na uzupełnienie energii), a wieczorem filmik. Do tego lekka, wyborna sałatka i kieliszek ulubionego reńskiego wina. Idealnie. Po takim dniu i po takich pysznościach słodko się zasypia na kanapie...










włoska sałatka:

- rukola
- kiełki słonecznika
- czarne oliwki
- pomidorki cherry
- suszone pomidory w oliwie
- szynka parmeńska lub serrano
- oliwa bazyliowa
- krem balsamiczny
- parmezan
- sól
- świeżo mielony pieprz

Na talerzu układamy liście rukoli, posypujemy kiełkami słonecznika, solimy grubą solą morską. Na rukoli rozkładamy pomidorki cherry, suszone pomidory i oliwki. Układamy wianuszek z szynki zostawiając pośrodku miejsce na płatki parmezanu. Skrapiamy obficie oliwą, doprawiamy kremem balsamicznym i świeżo mielonym pieprzem.


-

czwartek, 7 kwietnia 2011

jego najwyższa czekoladowość- brownie

Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku,
I przyszedł kot doktor: Jak się masz koteczku!


Nie kotek, a kocur nasz leży w szpitalu i przechodzi rekonwalescencję po operacji kolana. Ale się z tego wyliże ;) Z resztą nie znam człowieka, któremu nie zrosłaby się noga po tym totalnie czekoladowym smakołyku. W ogóle brownie jest lepszym wynalazkiem niż penicylina i leczy wszystko. Po prostu nie znam takiej przypadłości, której by nie uleczyło. M. mówi, że jest jak narkotyk i co chwila zakrada się do kuchni...




brownie czekoladowe do granic możliwości:

- 3 tabliczki gorzkiej czekolady
- 2 tabliczki mlecznej czekolady
- 4 jajka
- 100g mąki pszennej
- kostka masła
- szklanka brązowego cukru
- mała szczypta soli

Dwie tabliczki gorzkiej czekolady i jedną tabliczkę mlecznej rozpuszczamy razem z masłem w miseczce postawionej na garnku z gotującą się wodą. Oddzielamy białka od żółtek. Z białek i szczypty soli ubijamy pianę, a z żółtka i cukier ucieramy razem. Następnie do masy z cukru u żółtek dodajemy mąkę i chwilę ucieramy, następnie dodajemy wystudzoną czekoladę z masłem, a na końcu delikatnie mieszamy z pianą z białek. Wylewamy do prostokątnej formy wyłożonej papierem i pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni na 20 minut z włączoną funkcją termoobiegu. Gdy ciasto wystygnie z pozostałych dwóch tabliczek robimy polewę i rozlewamy na ciasto. 

Przyznam się: Gdy topiłam czekoladę na polewę, dodałam trochę śmietanki 30% i masa mi się zważyła. Nie przejjmujcie się, gdy zdarzy Wam się coś takiego. Ponieważ nadal pozostała gładka, rozlepiłam ją po cieście, tak jak wylepia się foremki kruchym ciastem. I ciasto jest obłędne! 


środa, 6 kwietnia 2011

każdy ma swoją wersję

Podobno są nawet zloty wielbicieli tatarka. Dostałam kiedyś na facebooku nawet zaproszenie na jedno z takich spotkań. I do dziś żałuję, że nie poszłam, bo sama uwielbiam tatar. Nie ma niestety innego sposobu na dobry tatar, jak tylko zakup polędwicy wołowej. No właśnie, mało osób wie, że jest jeszcze bardzo dobrej jakości zamiennik- ligawa, którą nazywa się żydowską polędwicą. Jeśli więc niekoniecznie chcecie kupować polędwicę po 70zł/kg, poszukajcie tańszej ligawy, sprawdzi się równie dobrze. I koniecznie poproście panią w mięsnym, żeby Wam zmieliła mięsko na tatar.


moja wersja tatarka:

- polędwica wołowa (zmielona)
- ogórek kiszony
- czerwona cebula
- sojowy sos grzybowy
- oliwa
- żółtko
- węgierska pasta z ostrych papryczek
- utłuczony pieprz seczuański
- świeżo mielony pieprz czarny

Celowo nie podałam proporcji, bo właśnie na tym polega tatar, że każdy miesza go sobie w takich proporcjach jak lubi i doprawia powoli, aż użyska pożądany smak. Trzeba tylko ułożyć wszystkie składniki na jednym talerzu (ogórki i cebulkę pokroić w drobną kosteczkę, żółtko oddzielić od białka) i podawać z grzankami z chleba smażonego na oliwie, a następnie natartymi ząbkiem czosnku. I tyle.

Dobra rada: jeśli mięso wydaje Wam się twarde i zbite jak deska, nie dolewajcie cały czas oliwy czy oleju, bo to nic nie da. Dodajcie po prostu odrobinę wody i ponownie wymieszajcie mięso. 

wtorek, 5 kwietnia 2011

gdy trzeba odzyskać trochę energii

Cały dzień w kurzu, pośród ryku motorowych silników, smagani zimnym wiatrem. Tak po krótce wyglądała nasza niedziela na torze motocrossowym. O ile ja i inne dziewczyny robiłyśmy jedynie ładne tło (jeśli w ogóle można być ładnym będąc przykrytym centymetrową warstwą piachu), o tyle chłopcy naprawdę ciężko się napracowali skacząc przez kilka godzin przez chopy. Wieczorem gdy wreszcie jakoś doczłapali do domu i ostatkiem sił zdjęli motory z paki, pierwszym ledwo słyszalnym słowem jakie usłyszałam od nich było "jeść", a drugim "błagamy". Czy mogłabym im odmówić? Nawet faceci są czasem słodcy, zwłaszcza jak zasypiają nad talerzem...



tagliatelle z masłem czosnkowo-bazyliowym i roladki wieprzowe w sosie pomidorowo-paprykowym:

- makaron tagliatelle
- parmezan
- masło
- bazylia
- czosnek
- sól
- kotlety schabowe (po 2 na osobę)
- opakowanie mozarelli
-  suszona włoska kiełbasa lub salami
- puszka pomidorów
- 3 kawałki papryki w occie
- czosnek w proszku
- łyżeczka węgierskiego przecieru z papryczek
- świeżo mielony pieprz

Makaron gotujemy al dente w osolonej wodzie. Odcedzamy, zostawiając trochę wody z gotowania, dodajemy parmezan i 2 czubate łyżki masła czosnkowego z bazylią (w moździerzu rozcieramy liście z jednej doniczki, dużą szczyptę soli i 2 ząbki czosnku, następnie mieszamy z miękkim masłem). Kotlety roztłuc tłuczkiem, aż będą dość cienkie, ale nie przezroczyste. Na końcu każdego kładziemy kawałek mozarelli i salami i zwijamy w rulonik, spinając na końcu wykałaczką. Układamy roladki w brytfannie. W mikserze blendujemy paprykę, pomidory, garść liści bazylii, dużą szczyptę czosnku w proszku, przecier z papryczek, sól i pieprz. Tak przygotowanym sosem zalewamy roladki i wstawiamy do pieca na 20 min. w temp. 180 stopni. Roladki podajemy na tagliatelle, polewamy sosem z pieczenia, posypujemy parmezanem, grubo mielonym pieprzem i skrapiamy lekko oliwą bazyliową.

P.S. Pozostałe masło uformujcie w rulonik na folii, zawińcie i zamroźcie. Może Wam się przydać do grzanek grillowanego mięsa, lub do czego tylko sobie życzycie.

kocham Jamiego!

biography

temp-pic

about me

In brief..........
Jamie Oliver is a phenomenon in the world of food. He is one of the world’s best-loved television personalities and one of Britain’s most famous exports. Jamie has had huge success with television series The Naked Chef (BBC), Jamie’s Kitchen, Jamie’s School Dinners, Jamie’s Great Italian Escape, Return to School Dinners, Jamie’s Chef, Jamie at Home , Jamie’s Ministry of Food , Jamie Does.... and more recently Jamie’s 30 Minute Meals and the Emmy Award-winning Jamie’s Food Revolution (ABC), as well as the one-off specials Jamie’s Fowl Dinners, Eat To Save Your Life, Jamie Saves Our Bacon and Jamie’s Fish Suppers (all for Channel 4). 


poniedziałek, 4 kwietnia 2011

zielono mi

Choć wiosna stara się z całych sił i wreszcie grzeje jak należy, to jednak zieleni jeszcze wyraźnie brakuje podczas niedzielnych spacerów. Brokuł zielony jest cały rok, i żadne chyba warzywo nie nadaje potrawom tak pięknego akcentu zieleni jak on. Zawsze gdy go gotuję, uważam, aby nie pozostał we wrzątku powyżej siedmiu minut, bo potem traci swój piękny kolor, robi się papkowaty i pozbawiony wartości odżywczych. Najlepiej jeśli ugotujecie go na parze, wtedy na pewno sole mineralne nie pozostaną w wodzie, tylko w warzywie. Zazwyczaj brokuły gotuję z myślą o conajmniej dwóch daniach, które z niego przyrządzę, bo różyczki np. są świetne do zupy kremu, a łodygi- doskonałe do sałatki.


krem brokułowo-groszkowy:

- 2 brokuły
- pół puszki groszku 
- szczypta vegety
- 2 łyżki śmietanki 30%
- pół opakowania almette jogurtowego
- do przybrania śmietanka, parmezan, grubo mielony pieprz, listki bazylii

Brokuły wrzucamy do osolonego wrzątku i gotujemy przez 7 minut. Wyjmujemy i odstawiamy do ostygnięcia. Oddzielamy różyczki, łodygi odkładamy do innego dania. Do miksera wrzucamy różyczki, groszek, almette, śmietankę, pieprzymy, solim i dajemy szczyptę vegety. Wlewamy pół litra wody i miksujemy na gładką masę. Przelewamy do garnka i podgrzewamy, gdy zawrze gotujemy jeszcze 2-3 minuty. Nalewamy porcje do miseczek i dekorujemy.