poniedziałek, 21 marca 2011

na Ogrodowej

Restauracja  reklamująca się fuzją smaków z Japonii, Tajlandii i Chin. Trafiliśmy tam przypadkiem, gdy zniewoleni przez przemożną chęć zjedzenia czegoś tajskiego późnym niedzielnym wieczorem, zaczęliśmy gorączkowo przeszukiwać internet. Jedynym miejscem, które mogło ugościć nas taką kuchnią o tak nienormalnej porze był owy lokal. Znajduje się on w budynku biurowym i chyba na jego pracownikach opiera się jego egzystencja. Muszę przyznać, że wystrój bardzo mnie zaintrygował i rozglądając się po sali, nabrałam jeszcze większej ochoty na tajski posiłek. Ponieważ o tej porze byliśmy jednymi z nielicznych gości, dostaliśmy stolik przy samym akwarium. Jedyne co nie dawalo mi spokoju to to, że otaczające nas krzesła były tak dziwne, że sprawiały wrażenie jakby były położone na stołach, a lada chwila pani sprzątająca miała zacząć myć podłogę. Na szczęście to tylko to irytujące wrażenie. Obsługa bezbłędna. I tu kończą się komplementy. Sushi- zdecydowanie najgorsze jakie jedliśmy. Suchy ryż i mączyste, nieostre wasabi zepsuły całą przystawkę. Moja laksa była po prostu potwornie tłustą i masakrycznie ciężką breją, zdecydowanie nie do przejedzenia przez jedną osobę. Wieprzowina w czerwonym curry z supełkami z chińskiej fasolki okazała się być potrawą okropnie przesoloną (nie do zjedzenia) ze zwyczajną zieloną fasolką szparagową. Jedynym dobrym akcentem było moje ulubione wino śliwkowe, ale tego się nie dało zepsuć, bo zostało kupione w hurtowni, a nie sporządzone przez kucharza. Zdecydowanie odradzam, resztę wieczoru i następnego dnia do południa bolały nas brzuchy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz